Tak, ale z drugiej strony nie jest to przecież armata polowa, a służąca do oblężenia, czyli kruszenia murów obronnych, gdzie takie nieruchome zamocowanie jest tylko plusem, ponieważ (przynajmniej teoretycznie) wali to-to w jedno miejsce aż do skutku.
Transport dużych armat oblężniczych był raczej trochę utrudniony po średniowiecznych autostradach. Podałem wcześniej, jak sobie Turcy poradzili z tym problemem transportu.
Już nie mówiąc o tym, że koszt "produkcji" takiego fugasa sprowadzał się głównie do wyciągnięcia iluś tam jajek z kurnika.
Koszty brązu na odlew odpowiednio dużej armaty oblężniczej musiał być cholernie wysoki, zarówno w materiale, jak i robociźnie.
Oczywiście gdybam, ale gdybym ja był jakimś tam wodzem z zacięciem wojenno-inżynieryjnym w tamtym okresie czasu, to bym po prostu kazał budować całe baterie takich fugasów i kazał wojom-kanonierom szybko spier***ać ile wlezie po zapaleniu lontów.
Pociski do czegoś takiego też mogły być kamienne, bo nawet w "niekamienistych" terenach to surowca nie brakuje.
Artyleria polowa, jako znacznie mniejsza, oczywiście jest bardziej opłacalna, gdy armaty są wykonane z metalu. Ale takie mniejsze, to łatwo jest transportować i łatwiej też jest nimi manewrować.
Powiązując duże armaty z numizmatyką, to właśnie zdałem sobie sprawę, iż taka kilkutonowa armata oblężnicza wielkiego kalibru, to była warta olbrzymią fortunę. Wystarczy sobie wyobrazić ilość monet (o niższym nominale, czyli "miedziaków"), które można by było wybić i puścić w obieg z tej ilości surowca potrzebnego na wyprodukowanie pojedyńczej armaty.
Ale nam się wydaje, że wyścig zbrojeń to tylko dzisiaj pochłania kupę narodowej kasy.
No właśnie.....kto wtedy miał na to kasę? Kapitalizmu wprawdzie nie znano, ale prawa ekonomiczne były te same!
Czyli choćby z punktu ściśle ekonomicznego, to te hipotetyczne gliniane fugasy miały jednak sens, tak jak dzisiaj sens mają wszystkie rzeczy jednorazowe. Nawet gdyby "żywotność" takiej lufy była tylo ograniczona dajmy na to do dwóch strzałów, to przy praktycznie zerowych kosztach "produkcji", można by je było wręcz produkować taśmowo i używać do prowadzenia ognia "seriami". (Ej, coś mi się wydaje, że zbytnio puszczam wodze fantazji).
Zastanawiam się też, czy nie można było wypalać takich luf (pozwalając wręcz na "produkcję taśmową" i to na miejscu, czyli odpadały by koszty i co ważniejsze, logistyka transportu), zamiast je dniami suszyć w słońcu. Tutaj moja wiedza jest niestety zerowa, bo nie mam pojęcia o wytrzymałości materiałów cemento, czy też glino podobnych. Nawet gdyby lokalnie nie było odpowiednich materiałów, to znacznie łatwiej jest znaleźć i przetransporotwać ileś tam ton gliny, niż tą samą masę, ale w jednym kawałku spiżu.
He, he....coraz bardziej zapalam się do tych "gliniaków". Trzeba by poszperać po historycznych opisach oblężeń miast i twierdz (ale nie bitew w polu) i być może coś tam człowiek znajdzie na ten temat.
Ja pierwszy raz słyszę o takiej technologii, ale muszę przyznać i sam pomysł bardzo mi się spodobał.
No właśnie....czytałem tamten artykuł z dużym zapałem, dopóki autor nie zaczął nawijać o tych "cywilizacjach" i z trudnością, oraz ledwo opanowanymi odruchami wymiotnymi doczytałem to do końca, ponieważ aż mi się żygać chce, gdy ktoś nawija
na poważnie o różnych kosmitach, Atlantydach, czy też tylko o tym, że nigdy nie wylądowaliśmy na księżycu. O konspiracji 9/11 już nie wspomnę.