No dobra! Przyszedł wreszcie czas na zdanie relacji z moich niebywałych osiągnięć w dziedzinie średniowiecznej artylerii.
Jest to innymi słowy historia udowadniająca, że jeżeli coś może iść źle, to na pewno pójdzie źle.
I to jeszcze jak!!!
Więc wybrałem się już tydzień temu do Home Depot i wybrałem dwie przepiękne cegłówki o wymiarach 10x10x26 cm.
Wykombinowałem, że mi one mogą starczyć na 4 "odwierty", gdyby poszło coś nie tak.
Kupiłem też wiertła do betonu 1/4 cala (ok. 6 mm) i ponieważ nie mieli tego "kubka" do wycinania dużych otworów o średnicy 1-5/16 cala (mieli całe zestawy, ale po jasnego gwinta mi taki komplet?) , więc kupiłem kilka płaskich wierteł "skrzydełkowych" do drewna o tej średnicy.
Z zapałem przystąpiłem do roboty.....tylko baterie w wiertarce były wyładowane.....kilka godzin czekania...ciemno na dworze....więc fajrant!
Na drugi dzień rześko zabrałem się do roboty i całkiem ładnie udało mi się nawiercić te otwory-piloty wiertłem 6 mm.
Oczywiście robiłem to na mokro przed garażem, polewając od czasu do czasu cegłę wodą, ale i tak cały się zamieniłem w czerwonoskórego Indianina, bo cholernie pryskało. Nawierciłem od razu 2 cegłówki "na sztorc" na głębokość 95 mm, bo tak głęboko sięgało wiertło. Fajrant do następnego dnia.
Zacząłem więc rozwiercać jedną cegłę tym wiertłem "skrzydełkowym". Wściekłem się jak cholera, bo nawet mi to dobrze szło, ale nie było jak tego wygodnie wiercić trzymając cegłę pionowo pomiędzy nogami, wiercąc jedną ręką, a drugą polewając to wodą.
Postanowiłem to "zautomatyzować", znaczy się polewanie wodą, jednak mnie szlag trafił, bo przypomniałem sobie, że mój syn pożyczył pistolet do wody, czyli "jet nozzle" kilka dni wcześniej na kilka godzin ażeby umyć samochód i już chyba minęło więcej czasu jak tydzień, a "jet nozzle" jak nie ma, tak nie ma.
Przykleiłem więc wąż taśmą "duck tape" do słupka bramki obok garażu i wesoło zająłem się
dwuręcznym wierceniem, a woda sobie też wesoło leciała z węża pełnym strumieniem bezpośrednio na cegłówkę. Zużyłem 2 wiertła i jak tylko zacząłem wiercić ostrym trzecim wiertłem, to mi się cegłówka "bujnęła" i pięknie pękła na pół!
Trochę mnie poniosło...ale nie dlatego że cegłówka pękła, ale dlatego, iż zdałem sobie sprawę, że "driveway" przed moim garażem przybrał piękny cegłówkowy kolor, a ja cały też byłem pomalowany tym świństwem na czerwono. Zacząłem więc to świństwo polewać wodą, ażeby nie wyschło i udało mi się driveway wyczyścić.....około 11 w nocy!
Na drugi dzień rano aż mnie zatkało, bo woda sobie wesoło spłynęła aż do ulicy....a ulica cała czerwona!!!
Udałem, że nic o tym nie wiem, ale do tej pory nie jestem pewien, czy mnie nie wytropią i nie wlepią mi mandatu.
Obejrzałem pękniętą cegłówkę i doszedłem do wniosku, że wprawdzie to płaskie wiertło działa, ale wierci ono "wężykiem", więc nawet się to nie nadawało na "lufę".
Dwa następne dni mi zabrało znalezienie tego "kubka" w dosyś niespotykanym wymiarze 1-5/16 cala, ale udało mi się kupić dwa!
Więc znów wesoło zabrałem się do roboty, ale tym razem zmieniłem "stanowisko pracy" bliżej studzienki ściekowej i dalej od ściany domu, bo ściany też musiałem szorować szczotką ryżową, bo były całe w pomarańczowe piegi.
Tymi kubkami, to się jednak cholernie ciężko wieci i już po pierwszych 2 cm pękła cegłówka!
Zabrałem się więc od początku do jej wiercenia z drugiej strony, zaczynając od wywiercenia "pilota".
Było już ciemno, więc fajerant....i następny z kolei telefon do syna "z pyskiem", co się dzieje z moim "jet nozzle". (I przy okazji co najmniej jedną wiertarką elektryczną, odkurzaczem, kilkoma kompletami kluczy i śrubokrętów, oraz innymi bzdetami, które on zawsze pożycza ode mnie "na kilka godzin". Co to ja? Wypożyczalnia sprzętu?
(Chyba tak....ale i tak nie miałem jak na syna drzeć ryja, bo u niego już od kilku dni nikt nie podnosi telefonu....chyba gdzieś wyjechał....umytym samochodem, mam taką nadzieję. Z drugiej strony, to jestem z niego dumny, bo on też nie używa komórki. Moje geny)!!!
No więc wczoraj przystąpiłem do końcowej ofensywy i.....prawie skończyłem (wywierciłem już jakieś 6 cm)......więc cegłówka znów zdecydowała się bujnąć pomiędzy moimi nogami z wiadomym skutkiem końcowym!
Po rozprostowaniu pleców (przecież ja to wierciłem złamany jak scyzoryk) i posłaniu paru kurew każdemu i wszystkiemu co mi tylko przyszło do głowy, zabrałem się za zmywanie drivewayu i.......zobaczymy co będzie dalej.
Jak na razie, to jestem KOMPLETNIE obrażony na cały świat, więc szybko do następnych prób się nie zabiorę, ale tak kombinuję, że może kupię wiertarkę stołową, ażeby to wiercić jak człowiek, nie trzymając głowy między kolanami.
Ale się będę musiał wpierw odbrazić na cały świat, bo jeszcze jestem obrażony, no i mandat za "pomalowanie" 50 metrów ulicy jeszcze mi nie przyszedł.