maziek pisze:Dzięki, ogólnie kilka stron poświęconych tej amunicji przejrzałem, najbardziej mnie interesuje jej skuteczność, a w zasadzie skuteczność dział średniej czy głównej artylerii w tej kwestii.
Ja ją oceniam bardzo nisko. Tam jest poważny błąd w założeniu na samym początku. Może to wymyślił jakiś bardzo szacowny i stary profesor czy oficer i nikt nie był w stanie mu powiedzieć, że to jest słaby pomysł.
Przypomnę że sercem całego pomysłu była zapalająca lotka w formie walca - tulei wypełnionej masą pirotechniczną (fosfor, siarka, guma, azotan baru, coś tam jeszcze). Wg autorów po rozcaleniu się szrapnela i wyrzuceniu podpalonych lotek z obu końców lotki przez kilka sekund buchał płomień o długości ok. 5 m i temperaturze 3000°C. Jeśli ów płomień zetknął się z konstrukcją samolotu, to miał wywołać jej uszkodzenie lub pożar. Japończycy byli najwyraźniej zachwyceni tym pomysłem i opracowali takie szrapnele do wszystkich dział okrętowych kal. od 120 mm wzwyż, a także zastosowali je w 60- i 250-kg bombach przeznaczonych do bombardowania powietrznego - atakowania z góry formacji wrogich samolotów. I chyba w jakiejś rakiecie o analogicznym przeznaczeniu.
Po pierwsze tam za chiny nie będzie takiej temperatury. Żeby uzyskać 3000 stopni musiałby się tam palić magnez, aluminium albo jakiś inny, chytrzejszy jeszcze metal. A nie fosfor i guma. Z tego może byłoby z 1000 - 1200°C. A poza tym tyle może byłoby w warunkach statycznych, a w trakcie lotu gdy lotka pędziła robiąc setki metrów na sekundę i płomień intensywnie mieszał się z zimnym powietrzem z otoczenia... no bardzo wątpię żeby nawet z tym magnezem się udało.
A po drugie, wzajemna prędkość lotki i celu była taka, że czas kontaktu samolotu z tym płomieniem byłby rzędu setnych części sekundy. W mojej ocenie nie ma możliwości, by w tym czasie dostarczyć tyle ciepła, żeby coś podpalić (może rozpyloną benzynę, to owszem, ale nic bardziej "materialnego"). Może samolot z klasycznym poszyciem z płótna pokrytego lakierem nitrocelulozowym to jeszcze; ale i do tego nie byłbym przekonany. A takie metalowe maszyny z II wojny to raczej sorry ale nic z tego.
Owszem bezpośrednie uderzenie takiej lotki narobiłoby szkód, niezależnie od całego tego pirotechnicznego szajsu. Ale jak na to, tych lotek było straszliwie mało - 1500 w ogromnym 460 mm pocisku o wadze 1360 kg. Więc szansa raczej żadna. Dla porównania, we współczesnym szrapnelowym pocisku plot. AHEAD kal. 35 mm (0,75 kg) są 152 wolframowe lotki. Dopiero to, wraz z bardzo chytrym elektronicznym zapalnikiem zapewnia odpowiednią gęstość pola rażenia. W tej skali w japońskim pocisku powinno być 275 tysięcy lotek.
No i jeszcze, jak często przy takich okazjach, wymyśliłem własną wersję, jak to powinno być zrobione. Zamiast tych dziwacznych zapalających tulei w ciężkich pociskach należało dać po prostu stalowe pręty o średnicy powiedzmy 5-10 mm i tak długie, jak pozwalają wymiary pocisku. Efekt mógłby wyjść podobny jak przy nowoczesnych głowicach prętowych (słabszy oczywiście bo pręty wolniejsze), tzn. taki efekt tnący konstrukcję samolotu. Pytanie czy tych prętów wyszłoby dostatecznie dużo, żeby jakaś rozsądna gęstość z tego była, może i tak by to nic nie dało.