Ja w moim "zamerykanizowanym mózgu" odebrałem termin Andrusa "broń powtarzalna", jako wszelkie typy i odmiany broni wykonującej w sposób samoczynny (automatyczny), mniej lub więcej czynności
teoretycznego cyklu strzeleckiego. (Stąd tutaj u mnie jest popularnie używane, chociaż bardzo nieprecyzyjne i dosyć mylące pojęcie "automatic weapons", gdy się mówi ogólnie o jakiejkolwiek broni tego typu).
Wydaje mi się, iż najlepszą drogą próby dania odpowiedzi na interesująco sformułowany problem przez autora wątku, byłoby prześledzenie ogólnego tła historycznego.
Rozwój konstrukcji "automatyków" (w tym moim amerykańskim sensie) przypada na koniec XIX wieku, czyli początku panowania prochu bezdymnego. Wprowadzenie tego ostatniego do użytku spowodowało możliwości budowania działających, a co ważniejsze
niezawodnie działających nowatorskich konstrukcji broni. (Chociaż jak wiemy, to z tą niezawodnością różnie w przeszłości bywało). Nikt wtedy nie widział co ma być, natomiast każdy próbował wszelkich możliwych (i oczywiście niemożliwych) sposobów, ażeby coś nowatorskiego wymyślić!
(Taka mała dygresja: Łatwo nam się dzisiaj mówi, że coś było "dobre", albo "złe". W tamtych czasach, to oczywiście te,
dzisiaj jednoznaczne pojęcia, takimi jednoznacznymi nie były).
Tak się niestety dziwnie składa, że w tamtym okresie czasu, Polski po prostu nie było!
Mózgi mieliśmy i cały czas mamy nie gorsze od innych nacji (ani nie lepsze......ot, "przeciętnie światowe"), ale tak jak w przypadku "szczotki" C96, to mówimy o konstrukcji Mauzera a nie Federle!
Niewątpliwie w biurach projektowych w trzech zaborach aż roiło się od Abackich, Babackich, poprzez Kabackich, aż na Zabackich skończywszy i niewątpliwie odwalali oni całą "czarną robotę" (łącznie z główkowaniem, bo by tu nowego wymyślić), jednakże w świat szły tylko nazwiska Mosinów, Mannlicherów, Lugerów, Maximów, Browningów i Schwarzelosów. (Zbyt dużo tych wielkich nazwisk, ażeby je teraz wszystkie wymieniać).
Czyli mieliśmy blisko 100 lat do tyłu jeżeli chodzi rozwój
polskiej (w sensie niezależnego narodu) myśli technicznej, na tle rozwoju światowego przemyłu zbrojeniowego..
Po I WŚ nowo powstałe Państwo Polskie miało wiele różnych priorytetów, bo przecież trzeba było praktycznie rzecz biorąc, zaczynać wszystko od podstaw. Nie potrafię tego na szybko udowodnić, ale wydaje mi się, iż konstruktorzy polscy zajmowali się wtedy raczej konstukcjami "pługów" bardziej niż "mieczy". (Oba pojęcia pisane w cudzysłowach. Podkreślam to dla tych wszystkich, a szczególnie dla tych, co "łapią za słowa" (wycinając "cytaty" z kontekstu wypowiedzi), oraz dla tych, którzy z najprzeróżniejszych powodów, albo nie potrafią, albo nie umieją czytać ze zrozumieniem całościowej myśli przewodniej tekstu, lub wręcz nie chcą tego tekstu zrozumieć)! No i jakże tu żyć bez cudzysłowów?
Poza tym, to Wojsko Polskie i ten "konserwatyzm generałów" o którym już mówiliśmy na innym wątku, też prawdopodobnie nie sprzyjały, ażeby inżynierowie, wynalazcy i.t.d., koncentrowali swoje wysiłki na nowych systemach broni, skoro nie było zachęty (na dużą skalę oczywiście) ze strony wojska, a rynek cywilny na wszelkiego typu nowalijki w dziedzinie broni, to w Polsce też przecież praktycznie nie istniał. A wchodzenie przebojem na rynki międzynarodowe, to być może istniało w głowach fantastów i........schizofreników.
Wprawdzie odziedziczyliśmy trochę "poniemieckiego przemysłu", ale niestety nic nam nie wpadło w ręce pokroju Kruppa, Siemensa, czy też Thyssena. To, że dostaliśmy jakąś wytwórnię broni w Gdańsku i być może jeszcze kilka wytwórni w zachodnich rejonach kraju, to jednak było dużo za mało.
Najważniejszym problemem był niepodważalny fakt, iż wtedy w kraju brakowało
wielkiego prywatnego kapitału
przemysłowo-zbrojeniowego, który przecież już istniał od ponad dobrych 100 lat w uprzemysłowionych krajach Europy i w Ameryce.
Gdybyśmy mieli takiego rodzimego polskiego Rockefellera, Rothschilda, czy też Kruppa, to nie wiadomo, jakby dzisiaj historia rozwoju "automatyków" wyglądała.
Oczywiście byli polscy wynalazcy i konstruktorzy, ale żaden z nich nie zrobił grubej kasy, to znaczy tak dużej, że ich nazwiska by trafiły do światowego katalogu nazwisk "ojców" postępu w rozwoju broni. Wiadomo, w ostatecznym rozrachunku liczy się ilość sprzedanych egzemplarzy (czyli kasa), a nie to, co byłoby uważane za dobre....czy też złe......kogo to obchodzi w systemie kapitalistycznym, gdzie jedynym wykładnikiem sukcesu jest ilość monet wpadających do (szeroko otworzonej) sakiewki?
W kapitaliźmie nawet święci muszą na tytuł świętego bardzo ciężko zapracować.
Ot, zawarłem kilka nieuczesanych myśli, które mi na gorąco przyszły do głowy, bez dokonania nawet najmniejszego skonsultowania się z materiałami źródłowymi. Jednakże w zarysach ogólnych, ten namalowany przeze mnie obrazek, wyglądał (tak mniemam) mniej więcej tak, jak opisałem.