Strona 4 z 4

: 5 sierpnia 2009, 01:34
autor: Graffiti
A może to potomek sławnego Experta ;-) http://xox.pl/~zamsz/
Pozdrówka Graffiti

: 5 sierpnia 2009, 13:49
autor: Orley
jac-t pisze: wystawianie fotek stworzonych przez siebie samopałów nie jest najlepszym pomysłem.
A gdzie napisałem, że ten samopał jest stworzony przeze mnie?

: 5 sierpnia 2009, 16:00
autor: Królik
Podzielam zdanie jac-t.
Po tym, co otrzymałem w mailu jestem tego niemal pewien.

: 5 sierpnia 2009, 16:13
autor: zlosliwiec100
Używana jeszcze podczas wojny w Wietnamie i okolicach. Z opisu wynika, że była stosowana po stronie amerykańskiej przeciw żolnierzom uzbrojonym we wspólczesną broń nie tylko strzelecką...
To znaczy ze Amerykanie strzelali z kuszy do T-55 i jego Chinskiej kopii? :shock: Wydaje mi sie ze albo ja zle rozumiem to co napisales, albo jest to jakas bzdura.

: 5 sierpnia 2009, 16:31
autor: Królik
Dobrze radzę - zastanów się nad każdym kolejnym postem albo następne będziesz pisał na forum dla miłośników Pokemonów.

: 16 listopada 2009, 06:38
autor: Phouty
Tak się właśnie dziwnie złożyło, że "wpadłem" osobiście na osobę generała Vang Pao! Ma ten przywódca Hmongów stopień generalski, chociaż "oficjalnie", to tylko ponoć był on sierżantem w francuskiej armii kolonialnej w Laosie. Byłem właśnie świadkiem hmongowskiego święta (religijnego???), gdzie była "uczta" składająca się z całego wołu z rożna i oczywiście była cała masa mniej lub bardziej egzotycznego alkoholu!
Co najciekawsze, to w pewnym momencie (jakby nie było "zamerykańszczone" towarzystwo), padło na kolana w charakterystycznej pozie wyznawców Mahometa (chociaż religia Hmongów nie ma nic wspólnego z religią muzłumańską) i oddało cześć generałowi Vang (Tao) Pao! (Oni używali imienia Tao Pao, chociaż oficjalnie jego "amerykańskie" imię jest Vang Pao). Ja oczywiście z małżonką i kilku innych amerykańskich gości zachowaliśmy jak najbardziej pionowe postawy ( :!: :lol: :!: :lol: :!: ) w czasie tej ceremonii. (Nasi "przewodnicy" uprzedzili nas przed czasem, i powiedzieli, iż jest to ich sposób oddania szacunku i honoru dla zasłużonych osób. Tego typu ceremonie odbywają się ponoć dosyć często w kręgach rodzinnych). Ale jednak ta cała ceremonia zrobiła na nas olbrzymie wrażenie! Rozmawiałem w czasie tego przyjęcia z wieloma uczestnikami ruchu oporu przeciwko Vietkongowi. Poruszyłem też sprawę używania tych kusz w konwersacji z kilkoma ludźmi, którzy wydawali mi się wyższymi oficerami i przywódcami w czasie wojny w Wietnamie. Potwierdzili oni używanie tych kusz przez ich "oddziały zbrojne", czyli (powiedzmy sobie szczerze), zbrojne bandy siejące terror i postrach, bo nie miały one żadnej militarnej wartości (Koledzy w "mundurach" wiedzą co mam na myśli). Dowiedziałem się też, że plemiona Hmongów żyły w kompletnym odosobnieniu w górach i do lat 70-tych nie mieli oni własnego języka pisanego, który został wprowadzony do ich społeczeństwa w połowie lat 70-tych przez misjonarzy i.........CIA!!!!!
(Wiadomo, chłopcy radarowcy z Waszyngtonu (czyli z Langley) musieli się jakoś komunikować z tymi "dzikimi").
Te kusze, a także dosyć prymitywne łuki były używane przez Hmongów do polowań. Dopiero po przyłączeniu ich plemion w serwisie CIA, ci "dzicy wojownicy" nie znający strachu przed śmiercią (wynikającej z ich religii i kultury) okazali się być bardzo wartościowymi partyzantami działającymi teoretycznie na rzecz interesów USA. Faktem jest, że prezydent Reagan wykazał dosyć niecodzienną lojalność (w temacie amerykańskiej "lojalności", to przecież wiemy o co chodzi :twisted: ), i sprowadził ich praktycznie całą populację do USA po upadku Południowego Wietnamu. Gros populacji Hmongów żyje obecnie w mieście Fresno w Centralnej Kalifornii i zajmuje się zawodowo......pobieraniem zasiłków społecznych. Mniejszość z nich, pracuje w polach, zbierając truskawki, kapustę, czy też inne produkty, o których każdy "cywilizowany" człowiek wie, że one pochodzą ze sklepu! :wink: :lol: :lol: :twisted: :lol:
Byłem też świadkiem wspomnień kilku kombatantów, gdzie wspominali oni o przebijaniu się przez dżunglę poprzez linie Vietkongu. Jakiś niemowlak zaczął płakać. Na rozkaz dowódcy (ten który mi to opowiadał), matka dziecka bez zastanowienia skręciła kark temu niemowlakowi.
Mała dygresja.....skóra jednak cierpnie na karku, gdy się słyszy takie historie i to w dodatku z pierwszej ręki.
Innym przykładem ich bojowości były wspomnienia, że podczas walk w dżungli, wielu z nich specjalnie stawało w linii ognia, ażeby umożliwić towarzyszom natarcie na linie wroga. (Znów mi cholera cierpnie skóra na plecach). Pomimo faktu, że CIA wyposażyło ich w nowoczesną broń, to jednak oni woleli używać ich tradycyjnych metod walki......tym samym odnosząc olbrzymi sukces psychologiczny.......czyli......cicha śmierć. Nie ma chyba nic bardziej złowrogiego, gdy na polu walki znajduje się ludzi, na których nie ma najmnieszych śladów ran postrzałowych, a natomiast mają oni (tu cytuję wypowiedzi kombatantów) "twarze opadające na plecy"...czyli poskręcane karki. (Znów mam gęsią skórę na plecach, gdy to piszę).
Przypadkowe obcowanie z tymi mimo wszystko fascynującymi ludźmi, wprowadziło mnie w pewien rodzaj "bojaźliwego zachwytu", tym bardziej, że byliśmy zaproszeni na tą uroczystość przez naszego kolegę Kao Tao, który jest zięciem gen. Pao. (Tu ciekawostka, bo oni przyjmują "nazwisko" po linii żony!!!) Ja znam gościa od ok. 20 lat i cały czas myślałem, że on jest "Chińczykiem" :oops: :wink: :lol:, czy też innym "skośnookim", ale "cywilizowanym". :wink:

: 16 listopada 2009, 20:04
autor: Madrian
Nie pamiętam skąd to było.
Wiele, wiele lat temu przeczytałem gdzieś wypowiedź XIX-to wiecznego wojskowego z pewnej herbacianej wyspy :wink:
Miał on wątpliwą przyjemność poskramiać dzikusów w koloniach, jak i walczyć na frontach europejskich, przeciw równie dobrze wyposażonemu przeciwnikowi interesów JKM. :wink:
Otóż zapadło mi w pamięć zdanie, że ów dzielny ofcer, stokroć bardziej wolał szturmować okopy pod gradem kul, niż walczyć w lesie pod gradem strzał. Że żaden artyleryjski ostrzał tak go nie przerażał, jak cichy deszcz zabójczych patyków. :wink: