Dajmy spokój mostom i nie dajmy się na tym forum terroryzować bandzie architeków i innych magistrów inżynierów!
Macie rację z tym szczerzeniem zębów, bo mnie to też przez kilka pierwszych tygodni doprowadzało do szału, ale i tak się do tej pory dziwię, że mnie Polacy do jakiejś instytucji zdrowotnej nie zamknęli, bo jak pojechałem po raz pierwszy do PL w 1989 roku, to się ludziska na mnie jak na jakiegoś zboczonego wariata patrzyli........przez te 8 lat pobytu w imperialiźmie, to przecież też już wtedy nabrałem głupich przyzwyczajeń!
Ale, ale.......................
Pamiętacie?
Aż się nie chce wierzyć, że to już 30 lat minęło!!!
A to zdjęcie, to chyba jest "zdjęciem stulecia" w swojej symbolicznej wymowie. (W skali polskiej oczywiście).
Porozmawiajmy więc o tym, jakby nie było znamiennym w dziejach współczesnej historii Polski, wydarzeniu......13 grudnia 1981 roku.
Ja osobiście uważam tą datę jako ostateczny "początek końca", bo po 13 grudnia, to już tylko była równia pochyła, a może nawet swobodny spadek w dół, hamowany jedynie prawami fizyki, czyli limitem szybkości rozchodzenia się światła, bo nawet "opór powietrza", tej szybkości upadku nie był w stanie już wtedy wyhamować!
Przyszła mi więc ochota na moje wspominki dokładnie z tego dnia, chociaż oczywiście nie są one "polskie", ale jednak będę tą datę pamiętał.......
Byliśmy już wtedy z moją (od kilku już lat "eks" małżonką) całe pół roku w tej zaplutej reaganowskiej Hameryce (czy ktoś pamięta polskie plakaty propagandowe z tamtego okresu czasu przedstawiające prez. Reagana jako kowboja?), więc przyszła pora na zimowe wakacje!
Nie stać nas wtedy było na wyjazd do Szwajcarii, czy też do Aspen w Kolorado, więc trzeba było wynająć taką "góralską chałupkę", czyli "kabinę", jak to się tutaj mówi (the cabin), w lokalnym kalifornijskim narciarskim Zakopanem,
czyli w Big Bear.
Tutaj jesteśmy autentycznie błogosławieni, ponieważ gdzie jest inne cywilizowane miejsce na świecie, gdzie rano można smażyć się na plaży "pod palmami" i kąpać się w oceanie, a po dwóch godzinach jazdy samochodem po południu, pojeździć sobie na nartach i to w czasie lata. (W zależności od panujących warunków pogodowych, chociaż obecnie z tym "sztucznym śniegiem", to jeszcze w maju/czerwcu, a nawet okazyjnie nawet w lipcu, pewne zjazdy narciarskie mają dobry "użytkowy" śnieg).
No więc 13 grudnia rano moja małżonka podrzuciła mnie pod "oślą łączkę", bo nawet na zbocza "dla początkujących" to ja się nie nadaję i zawsze 5-cio latki zataczają wokół mnie kółka na nartach i sama pojechała na jakieś "ksiuty". (Tutaj wyjaśniam, że mówię o czasie lokalnym, bo Polska jest o 9 godzin "do przodu", ale rano ani nie oglądaliśmy telewizji, ani nie słuchaliśmy radia, więc jeszcze o niczym nie wiedzieliśmy).
Wyciągi były o dziwo puste, ale już po jakiś 2 godzinach przekonałem się dlaczego i dopiero się później zorientowałem, że gość w wypożyczalni nart coś mi tam mówił, że "idzie burza". No i przyszła ta.......
olbrzymia śnieżyca!
Zjechałem więc na dół i z budki telefonicznej zadzwoniłem do naszej "kabiny", ale oczywiście małżonki nie było. Co było robić? Więc zacząłem drałować te głupie 5, może 6 kilometrów, bo wtedy nie było nas stać, ażeby wynająć coś w środku miasta, a ceny hoteli i domków w odległości kilku mil od Big Bear, były i są cały czas znacznie niższe.
Ubrany byłem oczywiście "na narty" a nie na ekspedycję polarną do bieguna, więc maszerując w miarę dziarsko w olbrzymiej zadymce śnieżnej, (nie jechał nawet pojedyńczy samochód), po uda w śniegu, pustą szosą w lesie ( Big Bear jest na wysokości około 2000 metrów nad poziomem morza), tak wcale wesoło mi nie było!
Gdzieś tak w połowie drogi, w kompletnej głuszy w lesie była....budka telefoniczna i to działająca! He, he....a w tamtym okresie czasu, to w samej Warszawie trzeba było się nabiegać, ażeby z jakiejś budki zadryndać! Jak już budka w W-wie działała, to stało oczywiście pod nią kilku ludzi, czekających bardziej lub mniej cierpliwie w kolejce, ażeby zadzwonić.
Ku mojemu przerażeniu, pod tą budką w "środku nigdzie" stał ........mój własny samochód!
Nie było w nim żony, kluczyki były w stacyjce, a sam samochód miał otwartą szybę kierowcy i był już na wpół zasypany śniegiem, także w środku.
Byłem w autentycznej panice o bezpieczeństwo żony, bo w naszej kabince telefon nie odpowiadał!
Wygarnąłem więc śnieg ze środka, zamknąłem okno, sprawdziłem czy bagażnik był pusty (powtarzam, że byłem w autentycznej panice i w głowie miałem wszystkie możliwe scenariusze rodem z dreszczowców Alfreda Hitchcocka) i zacząłem drałować, a w zasadzie nawet próbowałem biec, bo samochodem to autentycznie nie było jak jechać!
Dotarłem wreszcie do naszej wynajmowanej kabiny i co mnie wcale (o dziwo) nie zdziwiło, żony tam też nie było!
KOMPLETNY TERROR w głowie!!!
Miałem zamiar dzwonić na 911, czyli na "emergency", ale wcześniej postanowiłem zadzwonić do hotelu do znajomych Amerykanów, bo oni razem z nami byli na tych tygodniowych mini-wakacjach, ale mieszkali w "luksusowej" części, czyli w samym Big Bear!
Pierwsze słowa kumpla Amerykana po podniesieniu telefonu były: -A czy wiesz że w Polsce jest wojna?
Nie zaskoczyłem o co mu z tą wojną chodziło, ale go tylko opieprzyłem i zapytałem się, czy nic o mojej żonie nie wie.
A jakże wie......siedzi ona u nich w hotelu, bo jak się okazało, to stosunkowo szybko zorientowała się co biega z pogodą (w odróżnieniu ode mnie), wskoczyła w samochód, ażeby mnie z tych nart w porę przywieźć. Ale tylko dojechała do tej budki telefonicznej, bo już dalej nie dało się jechać. Właśnie stąd była ta otwarta szyba, ponieważ ostatnie kilkadziesiąt metrów musiała jechać z głową wystawioną przez okno, bo wycieraczki nie dawały rady!
Przytomnie też nie marnowała czasu, ale właśnie zadzwoniła do hotelu do tych znajomych i kumpel wskoczył w swój "czołg", czyli olbrzymi 4X4 z łańcuchami na oponach i ją z tej głuszy uratował! Też miał już on zresztą problemy z jazdą w tej śnieżycy, nawet w tym olbrzymim SUV "Suburbanie". Tutaj wyjaśnię, skoro mi jeszcze działa "edit", że ta "głusza", to była może 3, a nie więcej niż 4 minuty jazdy samochodem w normalnych warunkach pogodowych.
Więc małżonka spędziła noc w hotelu ze znajomymi, a ja sam w kabinie.......ale natychmiast po uspokojeniu się o los żony, przypomniałem sobie, że coś tam kumpel krzyczał (bo on to krzyknął do telefonu) o "wojnie w Polsce".
Włączyłem więc TV.....a tam na każdym kanale "wiadomości na żywo", nawet nie przerywali, ażeby puszczać reklamy, bo tak temat był "gorący".
W pierwszych godzinach nikt nie wiedział, czy to Rosjanie weszli, czy też nie, bo relacje to tylko były "audio" z amerykańskiej ambasady i może od kilku ludzi z innymi możliwościami komunikacji ze światem, bo przecież polskie telefony były wyłączone!
Po kilku godzinach pojawił się filmik puszczany w kółko na wszystkich kanałach TV (było już ich kilka po paru godzinach....takich paro-sekundówek, robionych ZAWSZE z ukrytej kamery....były też zdjęcia...), kręconych i "pstrykanych" z okien amerykańskiej ambasady i innych placówek państw zachodnich w Warszawie i Polsce, oraz jakimś cudem przemyconych przez zachodnich dziennikarzy, których masowo
już tego dnia deportowano, czyli pakowano w samoloty, autobusy i w co się tylko dało, oraz wysyłano z powrotem, przeważnie do Berlina Zachodniego, ażeby oni nie szerzyli wrogiej propagandy, oraz ażeby przypadkiem nie podejrzeli, jak to sprawnie Ludowe Wojsko Polskie włącznie z "przewodnią siłą narodu", czyli PZPRem, ten buntowniczy i wywieziony w pole naród, tą imperialistyczną propagandą amerykańsko-zachodnio-niemiecką, przy pomocy kupnego karłowatego agenta zgniłego kapitalizmu, zwanego niejaką "Solidarnością", skierowaną przeciwko pokojowym narodom wspólnoty socjalistycznej, pod jedynie słusznym kierownictwem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, wspomaganej robotniczo-chłopskimi Partiami Bratnich Narodów, ten reakcyjny element społeczny w Polsce pacyfikują i to z wielką rozkoszą i zapałem!
No i jeszcze jeden "edit", skoro mi na to jeszcze pozwala. Już dawno temu zauważyłem, iż mogę swobodnie cytować "socjalistyczną mowę" bez najmniejszych problemów. Jednak
długoletnie pranie mózgów młodego (wtedy) pokolenia, dało rezultaty! To tak samo jak z pacierzem. Jestem "zatwardziałym" ateistą od tak z grubsza siódmego roku życia, ale właśnie kilka minut temu przyszedł mój syn (skurczybyk wie, że zawsze się u starego może napić piwa, albo wycyganić "stówkę do wypłaty", której to "stówki" i tak potem już na oczy nigdy nie widzę.....no cóż....nigdy się nie nauczę
) i niechcący "wpadło" nam na temat religii, więc mu zarecytowałem bez najmniejszego trudu Ojcze Nasz, oraz Zdrowaśkę i to bez najmniejszego zająknięcia! Przecież to już minęło ponad 50 lat od czasu, kiedy te sprawy kazano mi klepać "do poduszki". (Mój syn jest wierzący na swój sposób....taki "niepartyjny", ale jednak wierzący, bo zawsze go wychowywałem, ażeby on sam wybrał własną filozofię życiową).
Gapiłem się więc całą noc w TV, popijałem drinki i piwo i podkładałem drewno na kominek w kabinie.
Było mi także.....bardzo dziwnie...jakoś tak "głucho" i "nieswojo"!
Do tej pory nie potrafię dokładnie opisać tych uczuć, ale to tak, jakby ktoś mi wbijał nóż w plecy....po cichu...z premedytacją i....wielką rozkoszą sadysty!
No i ta plansza w kinie Moskwa......Dzień Apokalipsy.......zdrajcy narodu!
No dobra, to są moje wspominki.
A jakie są Wasze z tej konkretnej daty?