
Z kumplem często sklepik nawiedzaliśmy po tomitex do (wtedy jeszcze nielegalnie posiadanego) iża.
Później wpadałem "ślinić" się... nie nie - nie do tej "niczego sobie" Pani, tylko knigi Bidzińskiego. Na ślinieniu się konczyło, jako że wtedy mogłem sobie pozwolić co najwyżej na Puchalskiego antykwariatu ew. starsze/ciensze wydania Szyrkowca(też antykwaryczne), a w ostateczności (a i to tylko dlatego że - na moje szczęście - nie wychodził zbyt regularnie) MS Colt

A kiedy człowiek już mógł pozwolić sobie na zakup makulatury, to jak na złość niewiele wartościowych pozycji wychodziło...