aldrin pisze:W takim razie nie będę Cię męczył nieistniejącym tematem (np. medialno-społecznego promowania - w dalszej kolejności wymuszania - pewnych nowych, "lepszych" zachowań, postaw itd.).
Dyskusja mnie nie męczy. Nie uważam swoich poglądów za z definicji najlepsze i niewzuszalne, ale też zmieniam je jedynie pod wpływem racjonalnych argumentów.
Przepraszam bardzo, ale myślałem, że tu sobie kulturalnie rozmawiamy, a Ty wyjeżdżasz z tanią erystyką i niskich lotów sarkazmem... Może darujmy sobie takie wtręty. Co do samego homoseksualizmu, to chyba nie jest w centrum zainteresowania gender.
Nie gniewaj się. I uwierz, że nie był to erystyczny chwyt, tylko relacja. Oczywiście, że homoseksualizm nie ma nic z kwestią gender. Kiedy mówię, że problem nie istnieje mam na myśli to, że skoro te sprawy nie wpływają na orientację seksualną to właściwie o co chodzi? Gdzie jest zagrożenie?
Napisałem, że kiedy państwo stosuje zasady wywiedzione z chrześcijaństwa (te, które obecnie głosi) to państwo wpada w potrzask.
Tak nie musi być.
Moim zdaniem musi, a w każdym razie państwo musi ponosić bardzo wysokie koszty takiej postawy, ponieważ jest to postawa z góry zakładająca, że mniej można zrobić napastnikowi niż napastnik nam. Na przykład niejaki Breivik wystrzelał spokojnie i z namysłem 70 osób i dostał 20 lat. Niechby i dostał dożywocie - co z tego?
Oczywiście, pamiętajmy też, że w Konstytucji 3-go maja religią panującą był katolicyzm, a apostazja była przestępstwem... Jeszcze trochę brakowało do pełnej wolności wyznania.
Owszem, ale moim zdaniem zmiana była jakościowa, nawet jeśli ilościowo jeszcze nie do końca.
Mam podać projekty ustaw? Nie oczekuj prostej odpowiedzi na skomplikowane pytanie. Zachód właśnie tak postąpił (poszedł na skróty) i teraz boryka się z problemami kulturowymi.
Przypuszczam, że dokładnie z takimi samymi borykalibyśmy się my, gdybyśmy nie byli państwem w miarę monolitycznym narodowościowo. Zachód, przynajmniej w części, płaci rachunek za kolonie, albo za lenistwo. Tym niemniej sprawa jest prosta, póki jesteśmy w UE, obcokrajowcy pod względem prawnym będa traktowani jak obywatele, za wyjątkiem mozliwości wydalenia (która istnieje). Ponadto po spełnieniu określonych warunków obcokrajowiec może zostać obywatelem. Jak będzie ich dużo, to ich głos zacznie się liczyć w wyborach i będą mieli wpływ na prawodawstwo. Sugerujesz wystąpienie z Unii? Bo inaczej jak mi się zdaje problemu oklepać się nie da.
Czyli ze względu, że Europa nie jest w stanie rozwijać się liczebnie (z jakiś przecież powodów) powinna dać się wyprzeć, "bo tak wypada"?
Ja myślałem, że nadrzędną rolą państwa jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Jeśli jest ono zagrożone, należy go bronić (nie piszę tu oczywiście o obronie militarnej, to jest ostateczność).
Dobrze myślisz, tylko w XX wiecznych układach. Nie myślę, że Europa ma moralny obowiązek dać się wyprzeć, tylko myślę, że to co Ty myślisz, w obliczu demografii, oznacza twierdzę, która prędzej, czy później padnie.
Przy obecnym stanie gospodarki i postępu techniki populacja nie musi przekładać się na potęgę.
Widzisz, mówisz dokładnie to samo co ja, tylko innymi słowami. To znaczy zakładasz, że Europa (USA itd.) będzie miała dość potencjału militarnego, by walczyć z napływem. Otóż moim zdaniem obecne trendy doprowadzą w taki czy inny sposób do takiej nierównowagi demograficznej, że ta walka oznaczała będzie eksterminacje miliardów. Nic z tego nie wynika, bo moim zdaniem nie ma na to innej rady, niż kontrola urodzin (jeśli chce się uniknąć mordowania żywych). Drobne nieporozumienie polega na tym, że to są moje smutne przewidywania, ja nie wyciągam z tego wniosku, że Europa czy Polska powinny otworzyć podwoje (a Ty to tak potraktowałeś). Po prostu sytuacja jest bezwyjściowa, jeśli nie zahamuje się trendu przyrostu ludności.
Co prawda WHO bije na alarm, że antybiotyki się kończą, a ponadto dotąd nieszkodliwe grzyby staja się wirulentne - więc może niepotrzebnie się martwię.
ukłony...